Strefa 51, Roswell, płaskowyż Nazca, Stonehenge... Kto nie słyszał choć raz o tych miejscach? One globalnie wręcz zawładnęły naszą świadomością, a już szczególnie niektórych szarlatanów, przywódców sekt i wszelakich mistycznych organizacji, fanów teorii spiskowych i innych romantycznych fantastów. Pozaziemskie cywilizacje naszymi przodkami, życie na ziemi jako eksperyment kosmitów, kontakty III stopnia, UFO i wiele, wiele innych fascynujących teorii, stanowi alternatywną historię dla wielu z nas, dla których empiryzm i racjonalizm to za mało. moi drodzy... czy trzeba jechać do Wylatowa, Emilcina lub też w świat daleki, by zobaczyć ślady obcych cywilizacji na naszej ziemi? Czy wiedzę swą w tym arcyciekawym temacie mamy opierać na tym tylko, co zobaczymy lub usłyszymy w mediach? Nie, nie, nie. Po trzykroć nie. My też mamy takie „coś”..., Drodzy czytelnicy. W swym kształcie magiczne i tajemnicze. W samym centrum miasta, wychodzące poza XXI wiek swą bryłą, detalem i wykończeniem. Aż dziw bierze, że nikt tego nie zauważył. Tym bardziej, że pojawiło się niedawno, bo w 2002 roku i nie ma możliwości, by zostało wykonane „ludzką” ręką. Czy wiecie co to? to Rywal... Skąd się wziął? Co stało się z naszym poczciwym dawnym rywalem - spółdzielczym Domem Handlowym, przykładem typowego funkcjonalizmu lat 70, niegdyś głównym centrum bydgoskiego ubioru i krajowego designu, mekką dla wielu bydgoszczan? Myślę, że jedna z wielu istniejących we wszechświecie cywilizacji, zafascynowana ziemską architekturą, przetransportowała go w 2002 roku do siebie, zostawiając nam w tym miejscu swój kosmiczny, międzygalaktyczny, pewnie uszkodzony podczas podróży pojazd transportowy. Pełen futurystycznego szkła, kolorów, dziwacznych konstrukcyjnych elementów stoi teraz i patrzy na nas. Pytanie, jak nas znaleźli? to proste. Pamiętacie fontannę ze światełkami na placu obok, tzw. „wytryski” Domisza? której woda wesoło chlapała wszystko dookoła? to pewnie jej migające lampki posłużyły kosmicznym wędrowcom jako miejsce lądowania. Drogi czytelniku.. jeśli widzisz gdzieś inne przykłady obcych cywilizacji - daj znać.
Łezka w oku się kręci, gdy przypomnę swoje dawne kilkunastogodzinne seanse z grami komputerowymi. Czy to zręcznościowe, czy platformowe, sportowe i inne, wszystkie one zmuszały komputer marki Amiga do bezustannego wysiłku.
No cóż... Osiągniecie sukcesu to nie bułka z masłem. Wymaga zaangażowania, wytrwałości i czasami ofiar.
Idąc ostatnio przez Górzyskowo, przeżyłem swoiste déjà vu. Próba przejścia między budynkami, od ul. Szubińskiej w kierunku ul. Kossaka i dalej, w kierunku aeroklubu na Biedaszkowie stanowiła przeprawę rodem z gier komputerowych (dla przypomnienia, Górzyskowo to osiedle mieszkaniowe w południowo-zachodniej części Bydgoszczy, należące do 1999 roku do Szwederowa). Jeszcze jako dzieciak, rodowity szwederowiak z Konopnickiej, zapuszczałem się w te rejony pchany i podróżniczą ciekawością, i możliwością korzystania z wodnych rozkoszy basenu przy Kossaka.
Bieganie przez podwórka, zapuszczone ogrody i sady, dziury wszelakie, stanowiło dla mej bandy normalny tryb poruszania się po osiedlu. Otwarte przestrzenie uliczek i chodników, różnorakie szpary między garażami, luki między budynkami pozwalały na szybkie przemieszczanie się z jednego punktu do drugiego. Niestety, obecnie już na samym początku eskapady zatrzymał mnie płot nowego bloku mieszkalnego. Potem następny pachnący świeżością płot... i jeszcze jeden. Droga bez wyjścia. Cofam się, szukam dalej. śnieg pada, w butach mokro… Podróż, która miała trwać 15 minut, rozciąga się już pół godziny. tutaj elegancka brama, tam dwa domofony, podjazd, i tak w kółko.
Myślę sobie: co to za skarby mogą mieć nowi osadnicy? Jednak wytrwale przemieszczam się dalej. Tu wepchnięty jeszcze jeden budynek, tam Orlik, tu szlaban. Czy to jakaś tajna baza wojskowa? Pełno kamer i reflektorów. Bloki przyklejone do bloku. Zamknięte szczelnie. Wciśnięte, jak tylko możliwe, gdzie sąsiad sąsiadowi pewnikiem cukier pożycza przez okno. Wszystko pachnące świeżością. Brama, płot, brama, płot, płot, domofon. Nie poddaję się, próbuję dalej. Jak ludzik z gry komputerowej fikam, skaczę, próbuję nowych dróg i rozwiązań. Nie... to nie ma sensu. Niech ktoś zrobi reset.
Cofam się w kierunku Żwirki i Wigury. Wybieram drogę naokoło. Niby to wszystko na wesoło, drogi Czytelniku. Ale czy na pewno?
Strach wyobrazić sobie pożar lub inny nieszczęśliwy wypadek w takim miejscu. Tworzymy swoiste getta, które mogą stać się dla nas pułapką bez wyjścia.
Całe moje dotychczasowe życie „malarza tapeciarza” jak mówią moi przyjaciele, od prawie 20 lat nierozerwalnie związane jest z ulicą Gdańską. W pamięci mej widzę saturator pod Pedetem, księgarnię "Współczesną", neony, męskie wyjścia z tatą na seanse do kina „Bałtyk”. Ślinka cieknie na samą myśl parówek po amerykańsku, serwowanych przez bar ABC, stojący kiedyś obok muzeum „Wyczóła”. Nieskromnie powiem, że znam jedną z naszych najdłuższych ulic jak własną kieszeń. Byłem i jestem naocznym świadkiem przemian, jakie na niej zachodzą. I niestety, nie napawają one optymizmem.
Usłyszałem niedawno trafione, lecz przerażające stwierdzenie. Tym, czym dla nas jest obecnie Facebook, dla naszych rodziców i dziadków były Aleje 1 Maja (dawna nazwa Gdańskiej). Chciałeś spotkać znajomych? Wystarczyło przejść się gwarną ulicą rano, w południe lub wieczorem. Nie było sposobu, by nie spotkać kogoś bliskiego czy znanego na ulicy lub w lokalu. KmPiK - goszczącym plastyków i dziennikarzy. „Kosmos” przy Piotra Skargi, z niedzielnymi porankami tanecznymi. To tutaj grały bydgoskie młodzieżowe kapele.
„Parnasik”, gdzie wesoło podpita bohema prawiła o sztuce. „Cristal”, który w coniedzielne południe delektował szacowne mieszczaństwo pysznym sernikiem. „Magnolia” na pl. Wolności była pierwszą oazą dla przeciwników „dymka”. Idąc dalej, czekał „Sim” dla spragnionych mocnych wrażeń, „Rybna”, „Teatralna” czy „Słowianka” z osławionym kruszonem... Żywa, tętniąca i pulsująca energią ulica w dzień. W nocy radosna i kolorowa, dzięki pięknym neonom, scalająca Bydgoszczan w jeden wspólny miejski organizm... Tak było kiedyś. W okresie, którego ja, młody jeszcze „malarz tapeciarz”, nie pamiętam.
„Ach, to były czasy” - słyszę głosy starszych ode mnie osób. I nie są to głosy wyrażające jedynie nostalgię. W dobie wielkopłaszczyznowych centrów handlowych, internetu oraz telefonów komórkowych zanika gdzieś tamten radosny sposób spędzania wolnego czasu. W dobie wielkich pieniędzy, miejsca takie zanikają na zawsze. Wypierają je banki i inne korporacje, niestety nieutożsamiające się z życiem miejskim. Powie ktoś, że tak musi wyglądać obecny świat. Ale czy na pewno? Przecież to my budujemy naszą Bydgoszcz i to my stanowimy jej źródło. Na szczęście na przykładzie „Mózgu” i nowej „Cafe Zimmer” widać, że nie wszystko jeszcze stracone.
Usłyszałem niedawno trafione, lecz przerażające stwierdzenie. Tym, czym dla nas jest obecnie Facebook, dla naszych rodziców i dziadków były Aleje 1 Maja (dawna nazwa Gdańskiej). Chciałeś spotkać znajomych? Wystarczyło przejść się gwarną ulicą rano, w południe lub wieczorem. Nie było sposobu, by nie spotkać kogoś bliskiego czy znanego na ulicy lub w lokalu. KmPiK - goszczącym plastyków i dziennikarzy. „Kosmos” przy Piotra Skargi, z niedzielnymi porankami tanecznymi. To tutaj grały bydgoskie młodzieżowe kapele.
„Parnasik”, gdzie wesoło podpita bohema prawiła o sztuce. „Cristal”, który w coniedzielne południe delektował szacowne mieszczaństwo pysznym sernikiem. „Magnolia” na pl. Wolności była pierwszą oazą dla przeciwników „dymka”. Idąc dalej, czekał „Sim” dla spragnionych mocnych wrażeń, „Rybna”, „Teatralna” czy „Słowianka” z osławionym kruszonem... Żywa, tętniąca i pulsująca energią ulica w dzień. W nocy radosna i kolorowa, dzięki pięknym neonom, scalająca Bydgoszczan w jeden wspólny miejski organizm... Tak było kiedyś. W okresie, którego ja, młody jeszcze „malarz tapeciarz”, nie pamiętam.
„Ach, to były czasy” - słyszę głosy starszych ode mnie osób. I nie są to głosy wyrażające jedynie nostalgię. W dobie wielkopłaszczyznowych centrów handlowych, internetu oraz telefonów komórkowych zanika gdzieś tamten radosny sposób spędzania wolnego czasu. W dobie wielkich pieniędzy, miejsca takie zanikają na zawsze. Wypierają je banki i inne korporacje, niestety nieutożsamiające się z życiem miejskim. Powie ktoś, że tak musi wyglądać obecny świat. Ale czy na pewno? Przecież to my budujemy naszą Bydgoszcz i to my stanowimy jej źródło. Na szczęście na przykładzie „Mózgu” i nowej „Cafe Zimmer” widać, że nie wszystko jeszcze stracone.