Nie trzeba za ciuchami ganiać po Europie. Przecież te wszystkie znane marki są już u nas, nawet na kilogramy!
Paryż, Londyn, Mediolan czy Berlin... Swoiste mekki dla wszelkiej maści dizajnerów, projektantów i artystów, zdeterminowanych żądzą zdobycia sławy i renomy. To tam rodzą się znane nazwiska, nierzadko wchodzące do panteonu światowego wzornictwa. Jako wszędobylski obserwator i słuchacz bydgoskiego „co w trawie piszczy”, nierzadko słyszę o tym, jak to lubimy wyjeżdżać za granicę na wyprzedaże znanych marek. Zara, Tommy, CK czy Enrico Ferri… Marzenie wielu młodych, obytych światowo ludzi. I czy to będzie stolica fish and chips czy berecika z antenką, nieważne…
Bilet tanich linii lotniczych wraz z euro lub funtami w kieszeni, to przepustka do lepszego świata.
CO ZA BREDNIE
I cieszę się niezmiernie, że wyjeżdżamy z naszego kraju, tylko, czy warto tracić czas na szwendanie się, ot choćby po Regent Street, w celu zakupu jakiegoś fatałaszka? Po co wydawać pieniądze tam, jeśli można je dobrze wydać tu na miejscu, w naszym kochanym mieście. Mówię jak najbardziej serio. Zakładam, że już mamroczecie pod nosem „co za brednie on wygaduje”, prawda? Otóż nie, miły Czytelniku! Zaprawdę powiadam, nie trzeba za ciuchami ganiać po Europie. Przecież te wszystkie znane marki są już u nas i to w dużych ilościach, nawet na kilogramy! Nie wierzycie mi? To zapraszam na spacer po centrum Bydgoszczy. Co krok to jakiś second - hand, english wear, top design, paris style, etc., etc. Markowe płaszcze wiszące dziesiątkami na wieszakach, gacie w koszach na kilogramy, koszulki, bluzki, swetry, sukienki i inne szmatki na wyciągnięcie ręki. Od samych kolorowych metek kręci się w głowie i serce łomocze. A tu jeszcze jakieś magiczne dorzutki towaru lub jeszcze lepsze promocje w stylu: kup kilo majtek, a trzy koszulki dostaniesz gratis. Przecież tego nie uświadczysz, gdzieś tam hen daleko. Po co bilet lotniczy? Wystarczy bilecik MZK i jesteś w prawdziwym do bólu świecie prêt à porter. Londyn ma Oxford Street, Mediolan Via Montenapoleone, a my mamy chociażby Dworcowa Walkway czy Pomorska and Śniadeckich Square. Kurtka za 450 euro? Proszę bardzo! Ja wchodzę do obklejonego folią „butiku” przy Sienkiewicz Street i wyciągam kurtkę za 3 dyszki, pachnącą jeszcze londyńskim City.
SZAŁ CIAŁ I COCO JUMBO
Żyć nie umierać, Moi Drodzy, ganc pomada jak mawiał filmowy Nikodem Dyzma. Rozpusta, szał ciał i coco jumbo. A gdy do mego zakupu dołożyć sobotnie resztki za 2 złote z poniedziałkowej dostawy, to za niecałe 50 złociszy śmigam jak tak lala prosto z żurnala na weekendowe harce i swawole. I jakby tego było mało, cały czas powstają nowe sklepy, i to coraz większe i większe. Rozprzestrzeniają się na wszystkie strony bydgoskiego grodu. Zajmują reprezentacyjne miejsca Śródmieścia. Jaskrawymi napisami, nierzadko od ręki zrobionymi mazakiem, wołają: come on. Jeden za drugim, drugi za trzecim, jak grzyby po deszczu rosną w witrynach zabytkowych kamienic. Dochodzę do wniosku, że niedługo handel takowy stanie się naszą specjalnością. Zaraz po wszelkich „płazach”, „freszach” czy biedronkach, przyszedł czas na wilki, nietoperze, pandy i koale. I może to zagraniczni wreszcie będą do nas przyjeżdżać na weekendowe zakupy. Centrum zacznie tętnić życiem, gwarą przeróżniejszych, unoszących się w miejskiej przestrzeni języków. A zaraz po monopolowych całodobowych swe podwoje otworzą second-handy 24h. Jesteśmy tego warci, więc podarujmy sobie odrobinę światowego, nieco zużytego luksusu.